Wpisy archiwalne w kategorii

W górę

Dystans całkowity:5361.67 km (w terenie 1715.19 km; 31.99%)
Czas w ruchu:542:32
Średnia prędkość:9.84 km/h
Maksymalna prędkość:67.33 km/h
Suma podjazdów:50796 m
Maks. tętno maksymalne:200 (108 %)
Maks. tętno średnie:183 (100 %)
Suma kalorii:143907 kcal
Liczba aktywności:141
Średnio na aktywność:38.03 km i 3h 54m
Więcej statystyk

Bieszczady - dzień 1 – Początki są trudne

Sobota, 10 maja 2008 · Komentarze(12)
Bieszczady - dzień 1 – Początki są trudne
Tuż po wschodzie słońca spotykam się z bratem, który już od kilkudziesięciu minut, w oczekiwaniu na mój przyjazd, zwiedza Rzeszów. Okazuje się, że misternie zaplanowana trasa jakimś cudem zniknęła z GPS-a. Niezły początek, trudno, będziemy improwizować. Nie jest to jednak takie proste, bo strasznie kłócimy się z GPS-em ustalając dzisiejszą trasę z Rzeszowa do Komańczy. On uporczywie nas chce prowadzić drogami krajowymi, których my za wszelką cenę chcemy uniknąć. W końcu kupujemy mapę Rzeszowa i zdajemy się mieć zarys drogi, którą chcemy dotrzeć na południe.

Rzeszowski rynek jest zupełnie pusty tak rano w sobotę.





Szybko się okazuje, że już na wyjeździe z Rzeszowa witają nas… dość strome podjazdy, a wiodące przez wioski drogi z asfaltem jeszcze się nie widziały. Na pierwszym długim zjeździe po usłanej kamieniami drodze mam wrażenie, że starłem hamulce. Zaczynam się bać tego co będzie dalej. Jestem już gotów jechać do Sanoka po zapas klocków. Hamulce to jednak fałszywy alarm. Reszta niestety nie – teraz już tak będzie cały czas, zjazd – podjazd. Czy ja na pewno tego chciałem?

Drogi miejscami coraz gorsze i bardziej strome ale jest wesoło… albo ludzie się dziwią, że chcemy tamtędy jechać, albo jacyś frustraci w audi nie mogą przeżyć, że na zjazdach nie mogą nas zgubić…
Przerwa na posiłek (i chwilę drzemki na krześle w pizzerii w Brzozowie).



Coraz częściej spotykamy wioski, gdzie rządzi drewniana zabudowa. Ma to swój niepowtarzalny urok.



Po 90 km zaczynam być zmęczony. Nawet pasące się owce zdają się pytać, czy my jesteśmy normalni?



Mimo zmęczenia zbaczamy jednak z drogi żeby oglądać okoliczne cerkwie, których tu nie brakuje. Dziwne i straszne są ich historie… jak zresztą historia całego tego terenu.

Takich krzyży będzie tu coraz więcej…



W końcu docieramy do celu. Kwatera nie jest może pięciogwiazdkowym hotelem, jednak nam wystarcza, do tego rowery możemy zamknąć w szopie w towarzystwie przeuroczej kosiarki.
Nieprzespana noc, długa i męcząca droga sprawia, że zasypiam na siedząco. Damian też pada :-)

<== Dzień poprzedni Dzień następny ==>

Profil trasy, mapa i alternatywny opis dnia na blogu Damiana.

Bieszczady - dzień 0 – Prolog

Piątek, 9 maja 2008 · Komentarze(8)
Bieszczady - dzień 0 – Prolog
Oczywiście pakowanie na ostatnią chwilę. Jak zwykle nie udało się wcześniej, tak samo jak nie udało się wyjść wcześniej z pracy żeby przed podróżą się choć chwilę zdrzemnąć.

Dużo tego wszystkiego. Za dużo. Niby listę rzeczy do zabrania przygotowaliśmy dużo wcześniej i podzieliliśmy co kto bierze, ale jeszcze żona próbuje mi dodać to i tamto…. Wiem, że ma rację, że może się przydać, ale w końcu to ja będę musiał to codziennie wozić. Swoją drogą to cudowne, że tak się troszczy o mnie, mimo że zostawiam ją z dziećmi samą na 9 dni.

W końcu udaje się część rzeczy odrzucić i z trudnością zapiąć sakwy. Z dużą trudnością. Żegnam się i pora ruszyć w drogę, już i tak jestem spóźniony. Ale, ale… nie tak prędko… nie jestem w stanie znieść roweru po schodach. Jest… za ciężki. Żona pomaga mi go znieść i… jestem przerażony. Co z tego, że rower na dole, ale jak ja będę z tym wszystkim jeździł?

Ruszam do Zabrza, po drodze zastanawiam się, czy w Rzeszowie nie pójdę na pocztę i nie wyślę części rzeczy do domu. Dziwnie szybko docieram do centrum i widząc ile mam jeszcze czasu – ruszam do Gliwic – nie chce mi się tyle czekać tutaj, a poza tym tam pociąg dłużej stoi i może łatwiej będzie mi się do niego zapakować.

Jest. Rower wisi w przedziale rowerowym, a ja - w związku z brakiem lepszych miejsc - siedzę na ziemi tuż pod nim. Do Krakowa towarzyszą mi turecka młodzież, a potem sympatyczna ekipa wybierająca się na wyprawę do Mołdawii. Do samego Rzeszowa nie zmrużam ani na chwilę oczu.

Dzień następny ==>