Dwie godziny, o ile nie więcej, walczyłem dziś rano z wstawaniem. Nie udało się. To znaczy nawet wstałem, przygotowałem sobie spodenki do biegania, ale koszulki już nie zdążyłem. Usnąłem. No i nici z porannego treningu. Jednak faktem jest, że jak się przygotuje wszystko wieczorem to jest łatwiej :-)
Bałem się, że nie uda się już potrenować dziś, bo po pracy pojechaliśmy na urodziny, ale udało się wyjść przed kolacją i wieczorem (dość późnym) udało się zrobić zaplanowany trening. Nie przygotowałem sobie wcześniej trasy więc końcówka to już krążenie po osiedlowych uliczkach, ale całość zrobiona. Znów szybciej niż było w planach (o 21-26 sek/km) . No trudno... lepiej chyba, że w tę stronę niż gdybym miał nie dawać rady i robił to wolniej.
Ostatnio trafiłem na taki cytat autorstwa Michała Anioła:
Największym niebezpieczeństwem dla większości z nas nie jest to, że
mierzymy za wysoko i nie osiągamy celu, ale to że mierzymy za nisko i
cel osiągamy.
Tekst sprzed kilku wieków, a tak naprawdę mówiący o strefie komfortu. I o tym, że większość z nas nie chce poza nią wyjść. Większość i... ja też... I niby wiem, że powinno się... niby czytam o tym co jakiś czas... niby chcę... Tylko nic z tym nie robię :-(
Może czas to zmienić?
Takie myśli chodziły mi rano po głowie na siłowni. Zresztą nie tylko dziś...
Dziś noc była ciężka i krótka. Nie udało się wstać na poranny trening. Cóż, trzeba było odrobić zaległości wieczorem. Na szczęście nie było już tak ciepło jak w ciągu ostatnich dni. Dziś szybkość, 6x800 metrów. W sumie wyszło szybciej niż w założeniach. Do tego rozbieganie też szybsze niż planowałem, ale jakoś tak miałem chęć się zmęczyć. W efekcie puls wyższy niż ostatnio, ale i tak niższy niż jeszcze niedawno bywał.
W domu czeka książka. Ciąg dalszy prezentów urodzinowych. Czeka... no właśnie... na co, na kogo? Kiedy zerknąłem w przepisy byłem zachwycony. Wiele dziwnych, ale intrygujących i kuszących. Chyba nawet takich niezbyt skomplikowanych o ile... ma się w domu składniki....
... a potem odwagę spróbować... bo gotowanie nie jest moim hobby... szczególnie, że nawet gotując wodę udało mi się w życiu... spalić kilka czajników :-)
Ale może trzeba spróbować.... Chociaż trochę strach... Nie, nie tego, że będzie niejadalne... Raczej, że mi się spodoba i wtedy będę musiał wybrać: gotowanie, czy bieganie :-)