Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2008

Dystans całkowity:487.98 km (w terenie 64.00 km; 13.12%)
Czas w ruchu:28:00
Średnia prędkość:17.43 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:44.36 km i 2h 32m
Więcej statystyk

The day after

Niedziela, 6 lipca 2008 · Komentarze(1)
The day after

Po wczorajszych wyczynach jednak wszyscy padli. Rano ciężko było ze wstaniem z łóżek. Dopiero koło południa załoga była w komplecie. Obiad i mecz piłki nożnej...





... sprawił, że w gruzach legły plany zwiedzania kolejnego parku. Będzie musiał zaczekać na nas do nastepnej wizyty w tych stronach.

Po meczu okazało się, że obuwie rowerowe nie jest jednak dedykowano do gry w piłkę. Szybka reanimacja pozwoliła jednak Piotrkowi znów pedałować.



Najpierw męski (Młynarz, Wiku, Igor) wyjazd na dwa mosty.

Potem niestety koniec zabawy i wraz Agnieszką i Anetką ruszamy odwieźć Kosmę i Młynarza do Wielunia na pociąg.

Po drodze dowiadujemy się czym Kosma trudni się na codzień.



W Wieluniu przepyszne lody. Szkoda, że tak mało czasu mamy, jest tu co pooglądać.

Dojście na dworzec do wyzwanie dla prawdziwych twardzieli... i twardzielek...



Przy pożegnaniu zrobiło się trochę smutno...



Powrót do domu trochę inną drogą, prze ulubione piaski mojej małżonki.



I tak skończył się kolejny fantastyczny weekend. Oby więcej takich.

Z Tomalosem czyli... bez niego

Sobota, 5 lipca 2008 · Komentarze(5)
Z Tomalosem czyli... bez niego

W nocy dojechaliśmy z Kosmą do Skrzynna (chwilę przed nami dotarł Młynarz – jednak rowerem jest szybciej niż samochodem ;-) ). Oczywiście wszystkich witała już mocno stęskniona moja rodzinka. Po gorących powitaniach i nocnym piwkowaniu pierwszy zonk… Jako, że celem naszej sobotniej wyprawy ma być Załęczański Park Krajobrazowy to przewodnikiem mógł być tylko Tomalos – i tak ustaliliśmy 2 tygodnie wcześniej. Tylko… no właśnie…tylko nikt nie powiadomił o tym Tomalosa… daliśmy ciała. Rano okazuje się, że Tomek ma już inne plany… i nawet nie próbowaliśmy nalegać na ich zmianę… :-)

Po długiej nocy wstajemy później niż planowaliśmy, ale z uśmiechem na ustach ruszamy w drogę: Agnieszka (ciekawe kiedy w końcu zobaczymy ją na BS), Kosma, Anetka, Wiku, Młynarz i ja.

Spokojnie suniemy przez wieluńskie wioski, co rusz podziwiając piękne lasy i piaszczyste urwiska. Czasem trzeba czekać na resztę.



W końcu jednak dojeżdżają.



W Krzeczowie chwila przerwy na uzupełnienie płynów. Świetna atmosfera, dobre piwo, uroki Warty sprawiają, że wcale nie chce nam się ruszać. I to jest dobra decyzja, bo po chwili zaczyna się ulewa. W zaistniałej sytuacji raczymy się pysznym żurkiem. Po chwili deszcze ustaje i ruszamy dalej. Powoli kończy się asfalt i coraz częściej pod kołami będzie trudniejsza nawierzchnia. Z piaskami łącznie… Nie wszyscy są szczęśliwi, choć Piotrek odkrył nowe przeznaczenie slicków…

Mimo trudniejszego terenu wszyscy są uśmiechnięci. W lesie zaczyna się zabawa w chowanego. To trzeba znaleźć szlak, który się zgubił...



... to deszcz znajduje nas w miejscu gdzie nie bardzo się jest gdzie schować, to znów Anetka gubi pieniądze, dokumenty i komórkę, szczęśliwie Monika wszystko odnajduje.



To znów chłopcy szukają jak największych kałuż… Ogólnie jest rewelacyjnie.



Bobrowniki. Tu kolejna zabawa w szukanie, tym razem zajmuje nam chwile odnalezienie przeprawy przez Wartę i drogi do rezerwatu Węże. W końcu udaje się. Na Bike Oriencie były jednak lepsze mapy. Pozdrowienia dla gościa który projektował mapę ścieżek rowerowych w okolicach Wielunia.



Przed nami górka… klimat rodem z Beskidów. Nie mam czasu zastanawiać się czy tam się da wjechać… Monika wjeżdża, więc… nie mam wyboru… twardym trzeba być. Miejscami trochę niebezpiecznie, kamienie spłukane deszczem są nieco śliskie… dajemy jednak radę. Jak się okazuje nie sami. Wjeżdża jeszcze Wiku, jak on to zrobił? Nie wiem. Jest dzielny. Reszta też po chwili dociera do góry.

Znajdujemy jaskinię, jednak zdrowy rozsądek nakazuje nam zostać u góry.



Po chwili odnajdujemy jeszcze jedną. Jest ich tu jeszcze kilka, jednak z taką mapą odnalezienie ich wydaje się być niezbyt możliwe.



Rezygnujemy i decydujemy się wracać, tym bardziej, że zaczyna się robić późno, a nie wszyscy mają lampki (a poza tym sklep jest czynny tylko do 21).

Zjeżdżamy w dół (część załogi sprowadza rowery) i jesteśmy świadkiem kolejnej glebki (wcześniej Wiktor sprawdza jak długo się leci z siodełka na ziemię), tym razem Anetka postanawia się zbliżyć z jej ulubionymi piaskami.



Ustalamy trasę, asfaltem przez Działoszyn. W Działoszynie miał być obiad. I był. :-) Musieliśmy wyglądać dziwnie, ale jak w mieście nie ma czynnej restauracji to trzeba było sobie jakoś radzić.



Dzielnie docieramy do Czernic. W obawie, że nie zdążymy wrócić do Skrzynna przed zamknięciem sklepu wykupujemy całe zaopatrzenie lokalnego sklepu i wrzucamy je w sakwy Piotrka. Mieści się :-)



Niektórzy miejscowi rowerzyści wolą inne trunki :-)




Po 21 docieramy do domu. Świetna wycieczka. Na tym jednak nie koniec. Po szybkim posiłku dalej w drogę. Obiecaliśmy Igorkowi, że jeszcze się z nim przejedziemy. Więc, mimo, że już po 22 ruszamy w trasę. Ekipa prawie w komplecie, nikt nie narzeka, że późno, że zmęczony bo… wszystkim brakuje około 10km do setki :-)
Więc po pretekstem jazdy z Igorkiem dokręcamy. Igor jest niesamowity. Mimo ciemności nadaje takie tempo, że co chwilę słychać jak ktoś woła „Igorku, zwolnij” ;)

Po chwili jego radość sięga zenitu, Piotrek montuje mu swoją lampkę. Jest wniebowzięty.

Dojeżdżamy szczęśliwe do domu. Rewelacyjny dzień. Fantastyczna trasa, świetne towarzystwo i cała masa przygód. I najważniejsze pierwsze w życiu setki Anetki i Wiktorka. I prawie setka Agnieszki. Gratulacje.

Szkoda tylko, że Tomalos nie mógł nam pokazać fantastycznych miejsc, które pewnie mijaliśmy w błogiej nieświadomości. Może następnym razem…

Więcej zdjęć i opisów u Kosmy i Młynarza.