Gorce Ultra Trail - Którędy na Lubań
Sobota, 26 lutego 2022
· Komentarze(0)
Kategoria Bieganie, małopolskie, Samotnie, W górę, Z kamerą wśród..., Zawody
Mówili: przyjdź w góry będzie fajnie. Nie pamiętam kiedy, ale tak powiedzieli, no to się zapisałem :)
Gorce Ultra Trail - trasa ok. 24 km - Którędy na Lubań. Czyli lajtowo - mówili :)
No cóż, nie biegałem nigdy w górach zimą, ale uwierzyłem :) Odbiór pakietu już w piątek (nie dostałem piwa :( - pewnie ktoś im powiedział, że nie piję.
Potem wieczór z przyjaciółmi w (opłaconej!!!) ;) kwaterze.
Rano śniadanko i Adaś zwozi nas na start. Nas czyli Anetę, Karolinę i mnie. Reszta ekipy (Maryla i Anetka) docierają na start pieszo.
Tradycyjne zdjęcia na ściance.
Ostatni rzut oka na innych biegaczy żeby upewnić się, że wszystko wzięliśmy. I za chwilę start. Jeszcze zamieniamy kilka słów z Elą i ruszamy.
Limit czasu: 6h. Wydaje się być strasznie duży, a może wtedy powinienem pomyśleć, że to może oznaczać, że wcale nie będzie łatwo, szczególnie jak na zimowy debiut.
Początek to ok. 1,5 km asfaltem. Cały czas lekko w górę. Biegnę spokojnie, jak większość. W końcu skręcamy w teren. Część zatrzymuje się i zakłada raczki. Ja biegnę, a właściwie idę dalej. Większość idzie. Stromo. Pewnie czołówka pobiegła, ale tego nie widziałem.
Póki co idę bez raczków i że złożonymi kijkami.
Podejście końcu się chyba gdzieś na 3,5 km trasy.
Teraz znów można biec. Po chwili ktoś nam sugeruje zatrzymanie się i rzut oka na Tatry. Jest pięknie :)
Biegniemy dalej. W pewnym momencie wiele osób się zatrzymuje. Krótki, ale strony zbieg. Próbuję biec i też się zatrzymuję - zakładam raczki, jest o niebo lepiej.
Biegnie się fajnie tylko stosunkowo szerokie latem ścieżki dziś są wąziutkie, a w każdym razie wąskie są wydeptane ślady. Bo o ile ma dole nie było śniegu to tutaj jest :) Jest to trochę męczące, gdy co chwilę trzeba odbijać w bok lub zeskakiwać przepuszczając tych co Cię wyprzedzają lub coraz częściej biegną z przeciwka (z innych tras).
Gdzieś ok. 10 km mijają mnie pierwsi zawodnicy z naszej trasy, wracający już z Lubania. No cóż, wiem już, że nie będę na podium :) Czyli nie ma po co się spieszyć ;)
Spotykam na trasie znajomych biegaczy. Przed Lubaniem drogą się rozwidla i w końcu można biec spokojnie. Po chwili zaczyna się strony odcinek. Dopiero tu rozkładam kijki. Do tej pory trochę żałowałem, że je wziąłem. W końcu jest szczyt, niestety świetna wcześniej pogoda trochę się zmieniła i nawet nie myślę o widokach tylko biegnę dalej.
Zbieg miejscami ostry i śliski, ale raczki plus kijki dają radę.
Na rozwidleniu spotykam Maćka, chyba trochę się zgubił :). Chwilę potem mijam Karolinę, a jeszcze później Elę.
Biegnę dalej, czuję zmęczenie, dodatkowo od jakiegoś czasu biegnę z otartą stopą. Pewnie gdyby nie założone stuptuty i raczki to zatrzymałbym się i sprawdził co się dzieje, ale teraz nie kusi mnie siadanie na śniegu... Pobiegnę ile się da.
Czuję zmęczenie, przed Runkiem dogania mnie Aneta. Chwilę biegniemy razem, potem Ona puszcza się przodem, cały czas widzę ją jednak przed sobą. Wiem, że jeszcze kawałek i będzie zbieg z trasy już do Ochotnicy. Pewnie będzie ślisko ale już tylko w dół. Czekam na ten zakręt i w końcu jest.
I... nie tylko z moich ust lecą przekleństwa. Zamiast pięknej ścieżki w dół przed nami nierówna trasa, sypki śnieg, mam wrażenie jakbym poruszał się po wydmach. Nogi się zapadają, by po chwili ześlizgiwać się po zmarzniętych kawałkach śniegu.
Nie tego oczekiwałem. Za diabła nie potrafię zmusić się nawet do próby biegu. Idzie się jeszcze gorzej. Nie wiem jak inni potrafią tu biec. Psycha siada mi zupełnie. Mam dość.
Jestem zmęczony, zły, wściekły.
Nie pamiętam ile tam było, ale jakoś 2-3 km. Koszmarne. Pod koniec spotykam Adasia z aparatem.
Na samej końcówce jeszcze zdjęcie robi mi Maryla.
Nie widać jak bardzo byłem zły i zmęczony.
Widać to dopiero na mecie. Nawet nie mam siły żeby się cieszyć.
Jeszcze zdjęcia, gdzie chyba służę jako manekin.
Dopiero po chwili gdy zjadamy zupę z soczewicy, gdy jesteśmy w komplecie zaczynają odpływać złe emocje.
Wracamy na kwaterę, kąpiel, plastry na zakrwawione kostki i piętę i po chwili jest lepiej.
W restauracji już jest super. Jednak pozytywnie zakręcone towarzystwo potrafi zdziałać cuda.
Wieczór przy tenisie stołowym, piłkarzykach i muzyce. Jest pięknie.
Dopiero rano czyszcząc bukłak zauważyłem, że przez cztery godziny wypiłem 250ml i zjadłem jeden żel. Trochę mało.
Choć na mecie byłem w koszmarnym nastroju to potem już było tylko lepiej. Wiem co jest do poprawy :-)
A... i padł pomysł kolejnego biegu. Tym razem nie w zimie :)
Dzięki wszystkim za super weekend.
Gorce Ultra Trail - trasa ok. 24 km - Którędy na Lubań. Czyli lajtowo - mówili :)
No cóż, nie biegałem nigdy w górach zimą, ale uwierzyłem :) Odbiór pakietu już w piątek (nie dostałem piwa :( - pewnie ktoś im powiedział, że nie piję.
Potem wieczór z przyjaciółmi w (opłaconej!!!) ;) kwaterze.
Rano śniadanko i Adaś zwozi nas na start. Nas czyli Anetę, Karolinę i mnie. Reszta ekipy (Maryla i Anetka) docierają na start pieszo.
Tradycyjne zdjęcia na ściance.
Przed startem© Adam Jeżewski
Tyle© Adam Jeżewski
Ostatni rzut oka na innych biegaczy żeby upewnić się, że wszystko wzięliśmy. I za chwilę start. Jeszcze zamieniamy kilka słów z Elą i ruszamy.
Lecimy© Adam Jeżewski
Ruszamy© djk71
Limit czasu: 6h. Wydaje się być strasznie duży, a może wtedy powinienem pomyśleć, że to może oznaczać, że wcale nie będzie łatwo, szczególnie jak na zimowy debiut.
Początek to ok. 1,5 km asfaltem. Cały czas lekko w górę. Biegnę spokojnie, jak większość. W końcu skręcamy w teren. Część zatrzymuje się i zakłada raczki. Ja biegnę, a właściwie idę dalej. Większość idzie. Stromo. Pewnie czołówka pobiegła, ale tego nie widziałem.
Póki co idę bez raczków i że złożonymi kijkami.
Jeszcze pełen energii© djk71
Podejście końcu się chyba gdzieś na 3,5 km trasy.
Już widać koniec podejścia/podbiegu© djk71
Oni jeszcze na podbiegu© djk71
Teraz znów można biec. Po chwili ktoś nam sugeruje zatrzymanie się i rzut oka na Tatry. Jest pięknie :)
Jest pięknie© djk71
Tatry© djk71
Biegniemy dalej. W pewnym momencie wiele osób się zatrzymuje. Krótki, ale strony zbieg. Próbuję biec i też się zatrzymuję - zakładam raczki, jest o niebo lepiej.
Biegnie się fajnie tylko stosunkowo szerokie latem ścieżki dziś są wąziutkie, a w każdym razie wąskie są wydeptane ślady. Bo o ile ma dole nie było śniegu to tutaj jest :) Jest to trochę męczące, gdy co chwilę trzeba odbijać w bok lub zeskakiwać przepuszczając tych co Cię wyprzedzają lub coraz częściej biegną z przeciwka (z innych tras).
Gdzieś ok. 10 km mijają mnie pierwsi zawodnicy z naszej trasy, wracający już z Lubania. No cóż, wiem już, że nie będę na podium :) Czyli nie ma po co się spieszyć ;)
Spotykam na trasie znajomych biegaczy. Przed Lubaniem drogą się rozwidla i w końcu można biec spokojnie. Po chwili zaczyna się strony odcinek. Dopiero tu rozkładam kijki. Do tej pory trochę żałowałem, że je wziąłem. W końcu jest szczyt, niestety świetna wcześniej pogoda trochę się zmieniła i nawet nie myślę o widokach tylko biegnę dalej.
Wieża na Lubaniu© djk71
Zbieg miejscami ostry i śliski, ale raczki plus kijki dają radę.
Na rozwidleniu spotykam Maćka, chyba trochę się zgubił :). Chwilę potem mijam Karolinę, a jeszcze później Elę.
Biegnę dalej, czuję zmęczenie, dodatkowo od jakiegoś czasu biegnę z otartą stopą. Pewnie gdyby nie założone stuptuty i raczki to zatrzymałbym się i sprawdził co się dzieje, ale teraz nie kusi mnie siadanie na śniegu... Pobiegnę ile się da.
Czuję zmęczenie, przed Runkiem dogania mnie Aneta. Chwilę biegniemy razem, potem Ona puszcza się przodem, cały czas widzę ją jednak przed sobą. Wiem, że jeszcze kawałek i będzie zbieg z trasy już do Ochotnicy. Pewnie będzie ślisko ale już tylko w dół. Czekam na ten zakręt i w końcu jest.
I... nie tylko z moich ust lecą przekleństwa. Zamiast pięknej ścieżki w dół przed nami nierówna trasa, sypki śnieg, mam wrażenie jakbym poruszał się po wydmach. Nogi się zapadają, by po chwili ześlizgiwać się po zmarzniętych kawałkach śniegu.
Nie tego oczekiwałem. Za diabła nie potrafię zmusić się nawet do próby biegu. Idzie się jeszcze gorzej. Nie wiem jak inni potrafią tu biec. Psycha siada mi zupełnie. Mam dość.
Jestem zmęczony, zły, wściekły.
Nie pamiętam ile tam było, ale jakoś 2-3 km. Koszmarne. Pod koniec spotykam Adasia z aparatem.
Końcówka© Adam Jeżewski
Dam radę© Adam Jeżewski
Na samej końcówce jeszcze zdjęcie robi mi Maryla.
Ostrożnie na końcówce© Maryla Adamek
Nie widać jak bardzo byłem zły i zmęczony.
Czemu taki zadowolony?© Maryla Adamek
Widać to dopiero na mecie. Nawet nie mam siły żeby się cieszyć.
Mam dość© djk71
Jeszcze zegarek zatrzymać© djk71
Jeszcze zdjęcia, gdzie chyba służę jako manekin.
Z Anetką© djk71
Z medalem© djk71
Dopiero po chwili gdy zjadamy zupę z soczewicy, gdy jesteśmy w komplecie zaczynają odpływać złe emocje.
Mam to© Adam Jeżewski
Z żoną na mecie© djk71
Wracamy na kwaterę, kąpiel, plastry na zakrwawione kostki i piętę i po chwili jest lepiej.
W restauracji już jest super. Jednak pozytywnie zakręcone towarzystwo potrafi zdziałać cuda.
Wieczór przy tenisie stołowym, piłkarzykach i muzyce. Jest pięknie.
Dopiero rano czyszcząc bukłak zauważyłem, że przez cztery godziny wypiłem 250ml i zjadłem jeden żel. Trochę mało.
Choć na mecie byłem w koszmarnym nastroju to potem już było tylko lepiej. Wiem co jest do poprawy :-)
Dało w kość© Adam Jeżewski
A... i padł pomysł kolejnego biegu. Tym razem nie w zimie :)
Dzięki wszystkim za super weekend.