Powrót demonów
Środa, 11 grudnia 2019
· Komentarze(2)
Pojawiają się znikąd...
Najczęściej przychodzą w grupie. A może dopiero wtedy je zauważam, na te przychodzące solo już się widać uodporniłem. I one to chyba wiedzą. Namawiają się, obserwują, czekają na chwilę mojej nieuwagi, na to kiedy poczuję się pewniej. Na tyle pewnie żeby je zignorować, zapomnieć, wyrzucić ze swoich wspomnień. I wtedy się pojawiają.
Przychodzą w różny sposób...
Czasem kolejno, jeden za drugim, pozwalając mi się łudzić, że dam sobie z nimi radę, z jednym, z drugim, czasem nawet z trzecim... by w końcu dotarło do mnie, że jest ich nieskończenie wiele... i nie mam żadnych szans.
A czasem atakują wszystkie naraz, tak żebym nie miał żadnych złudzeń, że mogę z nimi walczyć... Wtedy rzeczywiście trudno jest nawet podnieść rękawicę...
Kiedy już zaatakują to robią to raz wolno, jakby delektując się swoją przewagą i moimi bezradnymi próbami walki, innym razem mocno, z całej siły, tak żeby rozłożyć mnie na łopatki w pierwszej rundzie.
Demony...
Tym razem długo się zbierały, kilka miesięcy spokoju, pozornego zwycięstwa, ale jak zwykle to tylko moje złudzenia, albo nadmierna pycha... Wydawało mi się, że sobie z nimi poradziłem. Jak zwykle się myliłem. Są straszne i nie sposób ich uniknąć. Są wszędzie...
Pojawiają się w przeróżny sposób, czasem pod postacią słowa... pisanego, mówionego, czy śpiewanego... Innym razem pod postacią ludzi... tych znanych i tych zupełnie obcych, często przypadkowych, zupełnie nieświadomych tego kogo reprezentują...
Dają o sobie znać pod postacią przedmiotów, wcale nie jakiś wymyślnych, niezwykłych, często po prostu przyjmując postać rzeczy codziennego użytku... tych, które jeszcze wczoraj, jeszcze godzinę, czy minutę temu leżały i nic nie znaczyły, w każdym razie nic złego, złowieszczego...
Są jeszcze takie, których nie ma... i nie wiem czy te nie są najgorsze... Nie kuszą, nie straszą, nie niszczą... Ich po prostu nie ma, i ten ich brak jest dopiero straszny...
Przychodzą i nie wiadomo kiedy odejdą. I czy odejdą... Jak długo pozostaną i czy może trzeba będzie je wyrzucić... za drzwi, za okno... I czy to się uda? Bo przecież tak wiele razy wydawały się być usunięte, a wracały, i uderzały... jeszcze boleśniej... ze zdwojoną siłą...
Kiedyś w nie nie wierzyłem, dziś trudno mi uwierzyć w życie bez nich... Być może są elementem tych wszystkich mądrości w stylu: co Cię nie zabije to Cię wzmocni... Tylko czy ja chcę być aż tak mocny?
Nie chcę... już nie...
Na bieżni też nie byłem... wytrzymałem dziesięć minut...
Najczęściej przychodzą w grupie. A może dopiero wtedy je zauważam, na te przychodzące solo już się widać uodporniłem. I one to chyba wiedzą. Namawiają się, obserwują, czekają na chwilę mojej nieuwagi, na to kiedy poczuję się pewniej. Na tyle pewnie żeby je zignorować, zapomnieć, wyrzucić ze swoich wspomnień. I wtedy się pojawiają.
Przychodzą w różny sposób...
Czasem kolejno, jeden za drugim, pozwalając mi się łudzić, że dam sobie z nimi radę, z jednym, z drugim, czasem nawet z trzecim... by w końcu dotarło do mnie, że jest ich nieskończenie wiele... i nie mam żadnych szans.
A czasem atakują wszystkie naraz, tak żebym nie miał żadnych złudzeń, że mogę z nimi walczyć... Wtedy rzeczywiście trudno jest nawet podnieść rękawicę...
Kiedy już zaatakują to robią to raz wolno, jakby delektując się swoją przewagą i moimi bezradnymi próbami walki, innym razem mocno, z całej siły, tak żeby rozłożyć mnie na łopatki w pierwszej rundzie.
Demony...
Któż to?© djk71
Tym razem długo się zbierały, kilka miesięcy spokoju, pozornego zwycięstwa, ale jak zwykle to tylko moje złudzenia, albo nadmierna pycha... Wydawało mi się, że sobie z nimi poradziłem. Jak zwykle się myliłem. Są straszne i nie sposób ich uniknąć. Są wszędzie...
Pojawiają się w przeróżny sposób, czasem pod postacią słowa... pisanego, mówionego, czy śpiewanego... Innym razem pod postacią ludzi... tych znanych i tych zupełnie obcych, często przypadkowych, zupełnie nieświadomych tego kogo reprezentują...
Dają o sobie znać pod postacią przedmiotów, wcale nie jakiś wymyślnych, niezwykłych, często po prostu przyjmując postać rzeczy codziennego użytku... tych, które jeszcze wczoraj, jeszcze godzinę, czy minutę temu leżały i nic nie znaczyły, w każdym razie nic złego, złowieszczego...
Są jeszcze takie, których nie ma... i nie wiem czy te nie są najgorsze... Nie kuszą, nie straszą, nie niszczą... Ich po prostu nie ma, i ten ich brak jest dopiero straszny...
Przychodzą i nie wiadomo kiedy odejdą. I czy odejdą... Jak długo pozostaną i czy może trzeba będzie je wyrzucić... za drzwi, za okno... I czy to się uda? Bo przecież tak wiele razy wydawały się być usunięte, a wracały, i uderzały... jeszcze boleśniej... ze zdwojoną siłą...
Kiedyś w nie nie wierzyłem, dziś trudno mi uwierzyć w życie bez nich... Być może są elementem tych wszystkich mądrości w stylu: co Cię nie zabije to Cię wzmocni... Tylko czy ja chcę być aż tak mocny?
Nie chcę... już nie...
Na bieżni też nie byłem... wytrzymałem dziesięć minut...