W ten weekend miał być Grassor... Zapisałem się i... czekałem... Zupełne bez podstaw, ale... czułem się silny po tych paru kilometrach we Włoszech... Wierzyłem, że dam radę pojechać mocniej niż dotychczas. A jednak zrezygnowałem. Wydawało mi się, że są ważniejsze sprawy... Że powinienem odpuścić... I już, ledwie pół godziny po ostatniej spowiedzi telefonicznej czemu nie jadę przekonałem się, że to była błędna decyzja...
Jeszcze rano miałem nadzieję, na turystyczną przejażdżkę z Muzeum Miejskim pod hasłem "Szlakiem zabrzańskich folwarków"... Też nie wyszło... Reszta dnia minęła podobnie..., czyli do dupy...
A dopiero co sobie obiecywałem, że przestanę myśleć o innych i skupię się na sobie... I znów się dałem podpuścić..
I co? Chyba jednak powinienem posłuchać Kabanosa...
.... i Grzesia... Miałeś rację... Twoje zdrowie!
Komentarze (17)
Gdzieś to już słyszałem ;-)
BTW: Po raz kolejny potwierdza się moja spiskowa teoria: Liczba komentarzy jest odwrotnie proporcjonalna do liczby przejechanych kilometrów... :)
Virus Po prostu trzeba szybko na metę przyjechać żeby było sporo czasu na gadanie ;-) Jaki papier? W XXI wieku? A poważnie to co prawda wzięliśmy dwie książki i jedną mapę, ale niewiele z tego korzystaliśmy. Głównie Internet jako inspiracje i ślady na GPS-ie. Grześ Żeby to było tak proste...
To chociaż zostań dłużej w sobotę, poopowiadasz o Włoszech - na pewno będziemy mieli parę pytań - a właśnie masz jakieś materiały papierowe dotyczące tej wyprawy i mógłbyś je ze sobą zabrać? :)
Grześ, aż tak dobrze nie będzie. W sobotę rano muszę jeszcze coś załatwić, mam nadzieję, że zdążę dojechać na start. BTW: Gratuluję udanego startu na Grassorze ;)